Twórczość


Noc ciszy… noc duchów… noc oczu otwartych…
Noc jedna… szczególna… noc wyjątkowa…
Czyjaś głowa na ramieniu moim wsparta…
Oczy przymknięte… Łagodność zamyślonego czoła.
I oddech… Oddech który niegdyś już złagodniał pieszczony moimi słowami.
Dałeś mi dziś sen…  Dałeś sen spokojny…
Gwiazdy kolorowe w nim widziałam i niebo granatowe…
Ręka Twoja trzymała dłoń moją bezwolną snem cichym…
Teraz ja kołysać Cię będę ciepłem swoim…
I kołysanką zmyśloną dla Ciebie…





Dziś-  łzy.. które perłami się rozsypały, nanizam na sznur
 jaki splotłam z dni radosnych spędzonych z tobą.
Zawieszę ten sznur na szyi losu mojego
By pamiętać czas doświadczeń.
Tobie- garść brylantów dam,
Które moim śmiechem się rozsypały.
Brzęczą radośnie… błyszczą szczęściem które dajesz.
Chwytaj… baw się nimi jak dziecko paciorkami.
Dziełem twego serca są i duszy.
Gdy oświetli je twój uśmiech
Skrzy się w nich słońce.
Skaczą promienie po nich
Jak w letni dzień biegałyby
Po fali morskiej.
Czerwienią błyszczy miłość…
Zielenią nadzieja, że zostanie na zawsze.
Błękit-niepokój wyciszy…
A biel o niewinności zapewni.
Czerń –nocą gwieździstą spłynie
Dając sen i odpoczynek cichy.
W tej to ciszy uśnie nasza miłość
Schowana w ciałach splecionych
I niech dziwi się starzec ubogi
Że dwoje ludzi ciała wśród  drogocennych  kamieni złożyło
Tuląc nagie ręce do ust… by je ogrzać.





Trzymałam w dłoniach duszę…
Była niczyja i przypominała muszlę leżącą na piasku…
Pozornie twarda i kolczata kryła w sobie cały szum i jęk morza.
Pozornie pastelowa krzyczała kolorami i mówiła o właścicielu.
Śpiewała morskim wiatrem tylko w chwilach tulenia do niej policzka.
Tak cicha nocą jak i dniem słonecznym.
Odbijała swoje kształty w wodzie która słona.
I nie wiedziałam już morze to- czy kobiece łzy.
Swoim milczeniem wysłuchała zapewne już  niejedną historię.
Nie odbijała jednak sobą  żadnej z tych opowieści.
Jedynie błękit nieba odbijał się w twardej skorupie i łagodność.
Ale nawet i ją zasłaniała wieczorna mgła.






Gdy niebo berło snu nocy oddało
Źrenice rozwarły się w głębię ciemności.
Pyłem zasypane… czarami omamione.
 Zobaczyły dziś to- co szaleńcom los zesłał
A artyści w wizjach swych tylko widują.
Czarne skrzydła anioła-
Uniosły w czeluście przestrzeni.
I śpiew życia… kołysząc ciało, obrazy malował.
Czarne tło czasu –zasnute odcieniami błękitu
Z dymu wir utworzywszy, pieściło lecącą duszę.
Dłonie… chwytając nicość… dziwną miękkość dotykały.
Wiatr twarzy nie smagał…
Tylko oddech anioła niosącego,- o istnieniu innym przypominał.
Błękity zielenią zgaszone … Bielą otulane…
Dziwny krąg postaci nieziemskich utworzyły.
Kołysząc się w szalonym tańcu,- historie przyszłości pisały.
Świat szarością się pokrył
Gwałtownością pazerności
Szaleństwem zawiści.
Ogniem walk bratobójczych
I czerwienią krwi ludzkiej…
Krwi ręką drugiego człowieka rozlanej.
Jęk bólu i rozpaczy świadomością targał…
Życie po dłoniach spływało
przypominając o swojej kruchości.
I nagle… miecz świetlisty –krąg… -przeciął.
Blask kresu rozbłysnął
I ryk przerażenia umilkł.
Miękki głos, łagodnością swoja przywoływał
Powieki zakryły jaźń struchlałą.
Szept anioła snem tulił
I duszę w dłoniach trzymawszy
smutnie na los krótki patrzył.
Czekał chwili…
Chwili,- gdy nieruchomiejące serce
Ostatnim tchnieniem część swoją, należną mu –odda.
I usłyszało to małe, biedne serce -głos anioła.
Zrozumiało że kres… zbliżył się sobą tak bardzo
Iż dotyka już czasu wspólnego.
Pocałunkiem pożegnawszy życie…
Łzami obmywszy grzechy wszelkie…
Drogę swoją…- zakończyło.





To nie bolało gdy opowiadałeś o przyjaźni…
Gdy serce dawałeś na poduszce innej kobiecie…
Kiedy twoje błyszczące oczy patrząc w moje widziały tamtą…
Miało nie być kochania…
Słowo PRZYJAŹN  wypisane wielkimi literami przypominało o inności uczuć
Głaskałeś słowami.. pieściłeś rękoma moje serce…
Kiełkowało to małe… tak dobrze ukryte ziarenko…
Wpychałam je głęboko dusząc i tłamsząc  by nie miało odwagi i siły rozbudzić w sobie życia.
Ty to zrobiłeś…
Wydobyłeś… napoiłeś rosą uczucia…
Wyrosło i rozkwitło silnym, pięknym kwiatem…
Za Toba… jak za słońcem słonecznik odwracało swój kielich.





Z pośród ryku i huku głębin duszy…
Z pośród jęku rozpaczy i potoku łez bólu…
Czyjś głos nie mógł się przedrzeć i szeptał nieśmiały.
Czarnym strumykiem próbował chwytać nadzieję 
I ratować resztki człowieczeństwa rzucane morzem rozpaczy.
Zagłuszał szloch łagodnością…
Głaskał cichym szeptem…
Chwytał słowa gorzkie chowając je w czeluściach nocy.
Zjawiwszy jak anioł z chmury szeptał baśnie czarowne.
Pokazywał księstwa baśniowe i opowiadał i tańcu elfów w lesie.
Ileż łez otarł płatkami śniegu…
Jaka puszystą chmurą ciało okaleczone okrywał…
Znikał gdy sen powieki całował….
By powrócić z łkaniem…
Cicho, zawstydzony okrywał skrzydłami swoich rąk…
Ukrywając własne blizny…  uśmiechem witał oczy skromnie spuszczając
Oddając sen własny za grosz wędrowcowi,- straż trzymał prze demonami.
Słuchając smutnych opowieści czekał aż radosną usłyszy.
Wsłuchany w oddech ramienia swojego, czekał aż spokój w nim zagości.
Każdy nowy dzień odrobinę radości przynosił, śmiechu słuchał i rękę gładził oczyma.
We śnie tulił ciepłe ciało lekko wargami skronie muskając.
Skradziony dotyk warg długo sen pieścił by dać pamięć jego smaku.
Smak słodyczy usypiał ból-powoli.
Zakłócał boleść rany- zakrywając ja sobą.
Cichła skarga na rany zadane.
Radość pocałunkiem oddawana cichła wraz z wiatrem za oknem.
Sen przynosił wizje dziwne… niespodziewane
Wizerunek głosu przyniósł… aniołem go kreśląc.
Pozwolił tulić prawdziwym dotykiem i słuchać głosu życia bijącego pod dłonią.
Melodia szeptu kołysała sen nowy…
Sen… który radość dał i jakby życie przypominał.
I w oczach rankiem słońce swe odbicie zobaczyło…
Wiatr śpiew porwał by zanieść świadectwo radości, która usłyszał.
Śpiewaj mi swoja piosenkę radosną 
Niech słyszę ją razem z szeptem swoim.
Pozwól dotykać ustami Twoich warg czerpiąc z nich spokój, którego tak potrzebuję
Daj poczuć swoje życie tętniące rytmem serca.
Gdy wtulona w ramię które podałeś czuje je pod mym pocałunkiem.
Zazdrosna o ciepło twoje… kraść będę je dla siebie.
I zniknie ból łzami zmywany, które osuszałeś…
I zapomnę o cierpieniu, które umiejętnie przede mną schowałeś.
Za ciepło twoje- zapłacę uśmiechem…
Za każdą perlę łzy- skradzioną… płacić będę ustami swoimi…
Za siebie mi oddanego- mnie…. -dostaniesz.
To niewiele…. -tak niewiele, ale potrafię być dobrym przyjacielem
Potrafię…
Dla ciebie nim będę.





Podaj dłoń… pobiegniemy i pokażę ci Zycie
Złapiemy promienie słońca by móc wspinać się do niego jak po linie.
Poszybujemy na grzbietach ptasich tam,- gdzie chmury tulą się do siebie i deszcz zbierają
By rozsypać go kulkami brylantów po zielonej murawie
A teraz chodź… chodź przez miasto moje…
Liż loda, którego podała znajoma z cukierni i zatańcz ze mną przed ratuszem
Zawiruj i zakręć młynka patrząc w moje oczy.
Radością cie obsypie i pocałunkami…
Uśmiech najpiękniejszy ci dam i twarz wtulę w twoje otwarte dłonie.
Dam ci przyjaźń… szacunek i cząstkę siebie…
I tą piękniejszą stronę życia podaruję…
Jeśli swoja mi dasz… razem pobiegniemy niosąc w plecakach szczęście
Nie.. nie oglądaj się za siebie…
Popatrz tam w oddali widać burzę…
Chodź… -odepchniemy ją śmiechem
Obrzucimy słowami miłości by uciekła przestraszona
Czy znów ze mną zatańczysz?
Porwiesz znów w ramiona?
Zrób to… zrób… i opowiadaj o miłości …
 Jaka jest kolorowa…  i jaka ciepła
Jaka wyjątkowa i szczególna…
Ile w niej radości i słońca
I jak śmiechem wybucha i pięknie kwitnie…
Jak biała i niewinna zimą…
Jak krzycząca wiosną
I jak wybucha gorącem latem upalnym…
Złoci dumną jesienią …
Komu swoją miłość dasz?
Powiedz mi…..- nie chcesz….
Ja też ci nie powiem komu swoją podaruję…





Zostawię wspomnienie o tobie w czerwonym płomieniu świecy…
Będzie drgał twoim śmiechem i śpiewaną dla mnie piosenką
Lśnił jak twoje oczy… i zawiruje w szklanej klatce jak wypowiedziane słowo…
Ta czerwień… stanie się Toba bo tak postanowiło moje serce…
Przypomni ciepło twoich dłoni na mojej twarzy …
I noce będzie przypominać, które płynęły w maleńkim domku stojącym w wąskiej uliczce
Błękit jego ścian odbije swój kolor na niebie do którego wzbija ptak w locie
Stanę się nim… stanę się nim i patrzeć będę  czy kiedyś przymknąwszy oczy
mojej piosenki znów posłuchasz…





Płynące obok białe linie.. odmierzają czas i drogę do kresu oczekiwanego
Korony drzew… niby roztargane głowy na starczych szyjach zaglądają nam w szklane oczy…
Błyszczymy nimi oświetlając czarna drogę.
Otuleni ciepłym mrukiem płyniemy by spełnić przysięgę daną sobie…
Zmieszane rytmy naszych serc… jednym już biją licząc srebrne gwiazdy
Maleńkie ogniki świateł zapalonych w oknach domów opowiadają historie swoje
Naszą… -rozpoczyna pisać stukiem cichym- licznik samochodu
Otuleni nocą –niby pościelą… niecierpliwi… dążymy na kraniec horyzontu
Splecione ręce obietnice dają rozrzuconym na twoim ramieniu włosom
Motyle niosą na skrzydłach delikatnych nagradzając czekania czas
Twarz księżyca coraz większymi oczami patrzy na błysk twego spojrzenia
Coraz szybciej myśli płyną… coraz bliżej kres naszej podróży
Westchnienia samotnych nocy zagłusza echo twoich słów…
Na zawsze moja miła… na zawsze…
Na zawsze mój kochany… na zawsze...





Miłość to twoje oczy…
To moje imię wypowiadane twoimi ustami…
To czas, który wypełnił dzwonek telefonu.
Zimna klamka… i trzask klucza w zamku pokoju numer siedem.
Twoje ręce na moich ramionach drżących …
Zapach róży czerwonej, jak usta czekającej dziewczyny.
Miłość to scena…
To akt sztuki, która kończy się wraz z zapadająca kurtyną
To dwoje aktorów w głównych rolach
Słowa wypowiadane… namiętnie mamiące uszy widzów
Wiara w rzeczywistość?....
Mmmm cały świat jest ułudą…
Miłość to pożądanie…
Oczekiwanie spełnienia
Miłość… to ta bułka podana przez ciebie smutnym porankiem
To moja łza… Twój uśmiech…
To droga którą codziennie przemierzasz do mnie
Ale i to pragnienie które trzyma mnie przy życiu…
To krzyk, który usłyszysz… gdybyś kiedykolwiek chciał odejść





Zamkniętymi oczyma witam twoje dłonie…
Gwiazdą srebrna przybywasz z mrocznego nieba…
Włosami ciało spragnione osłonie by nie zdradzić jak czekam…
Ciepło rak rozgrzeje nagie piersi… wargami obudzisz miłość drzemiącą
Jak witać cię będę? … Czy udając śpiącą byś rozbudził?...
Czy dźwięcząc głosu dzwonkiem ?... Jak wolisz?
Czy oceanem wolisz płynąć w głębinę?  czy ptakiem szybować wśród chmur kłębiących?
Jak wolisz?
Czy puch ust gorących mam ci dać? Czy kwiatem rozkwitnąć w twoich rękach?
Jak wolisz?
Czy oddalać miłość płonącą chwytając samotność zimną?
 Czy czekać z kochaniem i patrzeć jak wulkan wybucha?
Jak wolisz?
Jak wolisz?
Jak wolisz?....





BYŁ KIEDYŚ SEN...
SEN DZIWNY...SZALONY...
SEN ZAPAMIĘTANY NA CALE ŻYCIE...
DUSZA LUDZKA SZYBOWAŁA WŚRÓD CHMUR...
MIĘKKI PUCH OGARNIAŁ CIAŁO PIESZCZĄC DELIKATNIE
I TULĄC ROZKOSZĄ...
NIEBO PASTELAMI CIESZYŁO OCZY...
TKLIWOŚĆ I ŁAGODNOŚĆ NIEOPISANA DAWAŁA WYPOCZYNEK ISTNIENIU LUDZKIEMU...
I WE ŚNIE-...SEN SIE UKAZAŁ...
ŻYCIE PRZEŻYWANE, ZDAŹENIA ODLEGLE I BLISKIE... CZAS NIĆ CIĄGNĄŁ A NA NIEJ OBRAZKI JAK BŁYSK FLESZA TROSKLIWE OCZY MATKI...
JEJ PIERWSZY DOTYK...
SMAK MATCZYNEGO MLEKA ŻYCIE DAJĄCEGO...
PIERWSZY KES CHLEBA... PLUSZOWY MIŚ I DREWNIANA LOKOMOTYWA...
TORNISTER, KSIĄŻKA, PIERWSZY ZESZYT...
TWARZE PRZYJACIÓŁ Z LAT SZKOLNYCH...
I TANIEC PIERWSZY...
- TENr PODCZAS KTÓRJEGO PIERWSZE DOTKNIĘCIE DZIEWCZYNY POCAŁUNKIEM ZAOWOCOWAŁO... SZALEŃSTWO POCZUCIA MĘSKOŚCI...
I PIERWSZE SPEŁNIENIE... ROZKAZ DOWODCY I ZIMNO STALI KARABINU TEŻ MIGNĘŁO JAK BŁYSKAWICA...
I TA KOBIETA-....KTÓĄ ISTNIENIE NA SWOJA TOWARZYSZKĘ ŻYCIA WYBRAŁO...
SZALEŃSTWO SPEŁNIEŃ NOCY I DNI WSPÓLNYCH...
I KRZYK NARODZONEGO DZIECKA...
DZIECKAKTÓRE OWOCEM WSPÓLNEGO ICH ŻYCIA BYŁO... I ZNÓW ROZLEGAŁ SIĘ SZCZEBIOT I PŁACZ DZIECIĘCY...
I BYŁ MIŚ I DREWNIANA LOKOMOTYWA...
ALE BYŁ TEŻ BÓL I ŁZY...
I BYŁA CZERWIEŃ KRWI WŁASNĄ RĘKA PRZELANEJ...
I WSPOMNIENIA .... I ŻAL...POCZUCIE KRZYWDY WYŻĄ- DZONEJ SAMEMU SOBIE...
I DUMNIE KROCZĄCE Z WYPIĘTYM BRZUSZKIEM ŻYCIE- ZAMIENIŁO SIĘ W KRZESŁO NA KTÓRYM KIEDYŚ ZASIĄDZIE ZMĘCZONY STARZEC...
I PRZYPŁYNĄŁ ANIOŁ...-CHWYCIWSZY ISTNIENIE ZA RĘKĘ POWIÓDŁ W STRONĘ WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA...
DLA NICH JEST ONO SYMBOLEM SZCZĘŚCIA...
SPOTYKAJA SIE BOWIEM ZAWSZE O JEGO WSCHODZIE...





WŚRÓD BEŻOWEJ CISZY -MILCZENIE KRZYCZAŁO...
TWOJE ZROZUMIENIE TRZYMAŁO MOJE RĘCE...
I CHOĆ TWARZY NIE MIAŁEŚ ŁAGODNOŚĆ W OCZACH WIDZIAŁAM...
TWOJE MYŚLI. TWOJE SŁOWA, TWOJE MARZENIA I TWOJA NADZIEJA...
KSIĘGĘ WIARY OTWORZYŁEŚ I WZIĄWSZY ZA RĘKĘ PALCEM DROGĘ POKAZYWAŁEŚ
POPRZEZ MORZE BEZNADZIEI POKAZUJESZ DRUGI BRZEG...
PRZEKONAŁEŚ ZE NIE MA SAMOTNOŚĆI…
WYMYŚLONY TO PRZEZE MNIE SMUTNY PTAK...
OTULIWSZY SKRZYDŁAMI WYSOKO PODNIOSŁEŚ...
DIADEM NA GŁOWĘ ZNÓW WŁOŻYŁEŚ I POKAZUJESZ TO CZEGO OCZY NIE CHCIAŁY WIDZIEĆ...
PRZYPOMINASZ JAK BARDZO KOCHAŁAM LUDZI
I JAK BARDZO SA MI POTRZEBNI...
TO WŁAŚNIE TY  POWIEDZIAŁEŚ :-TYLKO BĄDŹ
POLUBIŁEŚ: -NIEBIESKI
CODZIENNIE: -MYŚLISZ
ZAWSZE: -OBDAROWUJESZ KWIATAMI
WYPEŁNIŁEŚ: -PUSTKĘ
MOGĘ:    -NA TOBIE POLEGAĆ   
JAKI LOS JEST DLA MNIE ŁASKAWY DAJĄC MI CIEBIE





ZABRZMIAŁ W USZACH RYTM ZNANY...
ŚPIEWNY SZEPT, KTÓRY ZAWSZE PRZYPOMINAŁ CIEBIE...
OCZY ZAMKNIĘTE TWORZYŁY OBRAZY MYŚLĄ MALOWANE...
I SPOJRZAŁY NA MNIE TWOJE OCZY...
USTA CIEPŁEM MUSNĘŁY MOJE WARGI...
 I RĘCE - RĄK DOTKNĘŁY PIESZCZOTĄ OBDARZAJĄC...
CIAŁA ZWARTE PŁYNĄĆ Z MUZYKĄ POCZĘŁY...
NAMIĘTNOŚĆ ŚPIĄCĄ GDZIEŚ- BUDZIĆ...
PROSIŁEŚ OCZYMA O SZEPTU DOTYK...
CHOĆ PROSIĆ NIE MUSIAŁEŚ...
I TAK PODARUJĘ CI NAJPIĘKNIEJSZĄ SZEPTANKĘ
JAKĄ MOJE CIAŁO WYMYŚLIĆ POTRAFI...
-    BĘDZIE W NIEJ OPOWIADANIE...
-    I BAJKA NA DOBRANOC...
-    I TWÓJ ŚMIECH BĘDZIE...
-    DZWONEK TELEFONU...
-    I MELODIA KTÓRĄ BUDZIŁEŚ...
-    KAŻDA Z TWOICH MRUCZ ANEK PŁYNĄCA DLA MNIE...
-    I TY BĘDZIESZ PRAWDZIWY...
-    CIEPŁY...KOCHAJĄCY...I BLISKI JAK NIGDY DOTĄD...
-    PIESZCZOTA KTÓRĄ OBDARZYSZ...
-    PIESZCZOTA POD KTÓRĄ CIAŁO- POPŁYNIE Z MYŚLĄ
NA SKRZYDŁACH ANIELSKICH...
-    I TĘSKNOTKI BĘDĄ, KTÓRE WARGAMI ZCAŁUJESZ...
I Z ODDANEGO TOBIE CIAŁA FALĘ PO RZĄD ANI A CI WYSZEPCZĘ...
-    I WZBIERAJĄCĄ NAMIĘTNOŚĆ...
-    I KRZYK SPEŁNIENIA TEŻ SZEPTEM OPOWIEM...
-    I MORZE SWOJE KTÓRE CI DAJĘ SZEPTEM ROZPOSTRĘ...
-    BYŚ WIEDZIAŁ ŻE DAJĘ TO...CO KOCHAM NAJBARDZIEJ...
-    I SZEPTEM TWOJĄ MĘSKOŚĆ PIEŚCIĆ BĘDĘ
DOTYKIEM SZEPTU WEZMĘ CIEBIE ZAZDROŚNIE
BY ŻADNE USTA KOBIECE NIE ODEBRAŁY MI TEGO
CO JUŻ DAŁEŚ...
SZEPTEM CAŁA SIĘ STANĘ...
BY ODTAŃCZYC TANIEC MIŁOŚCI, KTÓRY SPOI NASZE DUSZE...
ZAPAMIĘTAJ TEN SZEPT...ZAPAMIETAJ…
BO JEŚLI KIEDYŚ GO ZABRAKNIE....- NIECH BRZMI W TWOIM SERCU...
BO KOCHANIA TO JEST SZEPT...





ŻYCIE- WIELKĄ SALĄ MI BYŁO...
BEZPIECZNE ŚCIANY-SZKŁEM OTULAŁY MÓJ LOS
SKLEPIENIE Z GWIAZD BŁYSZCZĄCYCH DROGĘ OŚWIECAŁO...
BOSE STOPY PRZEMIERZAŁY BIAŁO-CZARNE TAFLE POSADZKI...
GDZIEŚ W ODDALI ŚWIETLISTA BRAMA CELPOKAZYWAŁA
NA WPÓŁ WIDZIALNE KOLUMNY
DŁOŃMI SKLEPIENIE BEZPIECZNIE TRZYMAŁY
CZAS ŚLISKIE TAFLE PRZEMIERZAŁ...KROK PO KROKU
PALĄCE W NOGI CZERNE I BIAŁE MARMURY ŁAGODZIŁY...
KUSIŁ KRES LŚNIĄCY...
KUSIŁ HORYZONTEM…
 KTOŚ CIEPŁĄ RĘKĘ PODAŁ I W PARZE PROWA¬DZIŁ...
DŁOŃ CIEPŁA ŻELAZNĄ OBRĘCZĄ PRZEGUB ŚCISNĘŁA...
PŁACZ OTWORZYŁ KAJDANY...
STOPY POWOLI, OSTROŻNIE…
PRZESUWAŁY ZMĘCZONE CIAŁO KU PRZEZNACZENIU...
OTULONA NAGLE CZYIMŚ CIEPŁYM GŁOSEM
MKNĘŁA POSTAĆ KU WROTOM ŚWIETLISTYM SWEGO PRZEZNACZENIA... KTÓREGOŚ DNIA...NIE WSTAŁO JEDNAK SŁOŃCE
KRATA SZALEŃSTWA ZAPADŁA PRZED OBLICZEM.
WROTA CIEMNOŚCIĄ OGARNIĘTE,
 CIENIEM SKLEPIENIE I PODŁOGĘ OGARNĘŁY...
GŁOS CICHŁ ZDUSZONY... AŻ ZAMILKŁ ZUPEŁNIE
CHŁÓD PIESZCZOTĄ OKRYŁ...-
NI POWROTU...NI CELU...
STANĘ WIĘC W MIEJSCU KOLUMNY SZKLANEJ
CICHA, NIERUCHOMA, SPOKOJNA I NIEWIDZIALNA...
MOGĘ TYLKO RĘKĄ SKLEPIENIE PODTRZYMAĆ
BY NA UKOCHANĄ GŁOWĘ NIE RUNĘŁO...





ZNALAZŁAM DZIS CHMURY KTÓRE POKAZYWAŁEŚ...
SZARPAŁY ZNÓW DUSZĄ… LĘK WYZWOLIŁY...ZAGRYZŁY WSPOMNIENIEM...
ZNÓW PATRZYŁAM NA HORYZONT - KTÓRY TYLE NADZIEI DAWAŁ..
ZBLADŁ JAK MARZENIA...
NIE BYŁ KRAŃCEM NI CELEM...
BYŁ ODDALĄ DO KTÓREJ POBIEGŁY MOJE MYŚLI...
KŁĘBY CHMUR NIE PIEŚCIŁY I NIE NIOSŁY JAK WÓWCZAS
GDY RĘKĘ MOJA TRZYMAWSZY W DŁONI, WODZIŁEŚ PALCEM PO ICH PUCHU..
ZAOSTRZYŁY SIE ICH KRAWĘDZIE RANIĄC CIAŁO
KTÓRE PŁYNĘŁO W NIEZNANYM KIERUNKU...
I MYŚL PRZEBIEGŁA JAK BŁYSK TWOJEGO FLESZA...
 OPISAĆ BÓL...WYRZUCIĆ GO Z SIEBIE NA KŁĘBOWISKO-
BY ZOSTAŁ TAM JAKO PRZESTROGA DLA CIEBIE O JEGO ISTNIENIU.
OPISAĆ...POKAZAĆ JAK KAŁUŻĘ BŁOTNĄ...
JAK JEST CZERWONY OD KRWI Z DUSZY UTOCZONE…
 JAK CZARNY OD ZŁA KTÓRE GO STWORZYŁO...
JAK ROZDZIERA POWOLI SYCĄC SIE CIERPIENIEM…
 JAK NA OSTRE KAWAŁKI STRZĘPI MYŚLI...
JAK JEST TWOIM WIZERUNKIEM I SYGNAŁEM TELEFONU GDY DZWONISZ..
 JAK JEST OSTATNIM SŁOWEM KTÓRE KRZYCZAŁEŚ W SWOIM USPRAWIEDLIWIENIU...
JAK KAŻDYM DŁUGIM DNIEM, W KTÓRYM ZDOBYWAŁEŚ MOJĄ DUSZĘ...
STAŁ SIE TERAZ KAŻDYM SPACEREM PO ŚNIEGU...
I ŚCIĘTYM DRZEWEM...
I KAWAŁKAMI CZARNEGO WĘGLA...
NAWET ŻAREM KTÓRY ROZNIECAŁEŚ BY OGRZAĆ MOJE STOPY...
STAŁ SIE JUŻ NAWET HERBATĄ  SPARZONĄ DLA CIEBIE...
I OCZAMI KOTKI KTÓRĄ TRZYMAŁEŚ NA RĘKU..
NA MOIM BÓLU-ZIMĄ … KRZAK RÓŻY KRWIĄ ZAKWITNĄŁ
JAK TWOJE KŁAMLIWE SŁOWA…
 JAK OSTRZEŻENIE…
 JAK ZNAK ŻE TU BYŁEŚ…
 DLACZEGO NADAL SOBĄ KARMISZ MOJ BÓL...
DLACZEGO KRZYKIEM UTRZYMUJESZ PAMIĘĆ O NIM...
MOJA NADZIEJA ZAKRYŁA SKRZYDŁAMI TO CIERPIENIE
ZASŁONIŁA SOBĄ I ODDYCHAĆ POZWALAŁA...
ODESZŁA JEDNAKI ONA...
ODESZŁO WSZYSTKO...
 ZOSTAŁEŚ ZNÓW TY I MOJ BÓL...





Jaki kolor ma Twoja miłość, gdy świt promieniami słońca oświetl a niebo?
Czy jest to granat snu i niebieskie oczy gwiazd,- czy błękit ciepłej Twoją wonią pościeli?
Czy może myśli szybkie o trudach dnia, które szarością zasnuwają powieki...
A może jest ona kolorem włosów Twojej dziewczyny?
Blaskiem jej oczu i aksamitnym dotykiem dłoni...
Czerwień pożądania lubi budzić miłość kochanków, zachęcając do splotu ciał Spragnionych…
a Ty? Czy opowiesz mi dziś o kolorach swojej miłości?
A może nie ma ona kolorów?...
Może Twoje powieki zasnuwają oczy gdy kochasz...
Czy jest ona wówczas śpiewem ptaków porannych, czy krzykiem łabędzia na jeziorze?
Szumem wiatru... czy westchnieniem, gdy pieścisz dłoniom jej ramiona...
Może to euforia, gdy unosisz ku niebu wraz ze swoim ciałem? Kolor czy dźwięk jest Twoją miłością?
Oczyma kochasz...czy pieścisz spełnieniem?
O sercu nie mów... nie tykajmy tej świątyni...





GDZIEŚ NA POŁNOCY- W MIEJSCU GDZIE MORZE ZIARNKA
PIASKU LICZY... DWAJ KRÓLOWIE W ŁAPACH MIASTO PIASTUJ Ą...
WŚRÓD WSTĄŻEK ULIC I DOMÓW SUROWYCH STOI BUDKA NIEWIELKA...
SAMOTNA JAK DOMEK JAGI Z BAJKI
GOŚCI JEJ WIELU...-DOTYKAJĄC DŁONIĄ KOLKA MAGICZNEGO
DUSZĘ SWOJĄ BLISKIM WYSYŁAJĄ...
 JEST GOŚĆ SZCZEGÓLNY-DOMOWNIK JUŻ PRAWIE...
ZNANY PRZECHODNIOM I BYWALCOM STAŁYM...
SYLWETKA ZNANA…
 Z WIATREM WE WŁOSACH KRUCZYCII- ROZWIANYCH I PIESZCZĄCYCH POSTAĆ CAŁĄ.
GDY ŚWIT POGŁASZCZE RUDOŚĆ DACHÓW BRUDNĄ
BUDKĘ ZAPEŁNIA SZCZEBIOT CICHY-SŁODKI...
PEREŁKI SŁÓW ROZSYPANE NA ULICY PRZECHODNIE ZBIERAJĄ
ŚMIECH DZWONKIEM SKOWRONKA ŚPIOCHÓW BUDZI … SZCZĘSLIWY DZIEŃ ZWIASTUJĄC  
SREBRNE KÓŁKO RADOŚNIE WIRUJE POŚPIESZNIE CYFRY WYLICZAJĄC...
TYLE CIEPŁA Z -TĘSKNISZ
TYLE SZCZĘŚCIA Z -KOCHAM  
TYLE PEWNOŚCI  Z –JESTEM I RADOŚCI Z- BĘDĘ  
KIM DZIEWCZYNA -NAWET SZCZYGIEŁ ŚPIEWA...
CHŁOPCA NIKT NIE WIDZIAL I NIE POZNA NIGDY...
SREBRNY TANIEC USTAŁ, UŚMIECH  ŁZMI SPŁYNĄŁ...
WITR WŁOSAMI SZARPNĄŁ I RZUCIŁ DZIEWCZYNĄ O ŻYCIE...
BUDKA SAMOTNA ZOSTAŁA  NIEODWIEDZANIA PRZEZ GOŚCI.. .
Z SZACUNKU DLA DZIEWCZYNY...
RANKIEM –CZASAMI…  GDY MGŁA OTULA MIASTO CICHE-
CIEŃ W BUDCE STOI SAMOTNY JAK ZAWSZE...
U NÓG CIENIA-PERŁA LEŻY KTÓRĄ ŁZA SPŁYNĘŁA





OPOWIEDZ MI O TYM CZEGO NIE WIDZIAŁAM..,
OPOWIEDZ JAK WZBIJASZ LOTEM W CHMURY...
JAK SZUMIĄ SKRZYDŁA, KTÓRE NIOSĄ TAK WYSOKO...
JAKĄ MELODIĘ GRA KAŻDE PIÓRO KOLOROWE...
JAK PACHNIE POWIETRZE I JAK GĘSTA JEST CHMURA KTÓRĄ PRZEBIJASZ DZIOBEM
CO CZUJESZ GDY PUCH OBŁOKU GRA POMIĘDZY SZPONAMI MELODIĘ SWOJĄ...
OPOWIEDZ CO CZUJESZ- GDY WOLNY SZYBUJESZ TAM GDZIE NIKT NIE DOGONI...
MOW - A JA PRZYMKNĄWSZY POWIEKI POLĘCĘ TAM Z TOBĄ
BY ŚNIĆ POTEM O KRAJOBRAZACH KTÓRYCH NIGDY WIĘCEJ JUŻ NIE UJRZĘ...





W ZAPACHU AKSAMITU...
KOBIECE CIAŁO SPEŁNIENIA CZEKAŁO -ZAMYŚLONE...
CZERŃ NOCY ODBITA W BŁĘKICIE ŚCIAN WOŁAŁA CISZĘ...
PRZYSZŁA... -SPOKOJNA, UŚMIECHNIĘTA I RĘCE NA NAGIM CIELE POŁOŻYWSZY
SŁUCHAŁA DŹWIĘKU STRUN...
MILCZAŁY TWOJE WARGI WĘDRUJĄCE POGŁADKIEJ SKÓRZE...
ZAMKNIĘTE OCZY POTĘGOWAŁY UCZUCIE CIEPŁA...
PATRZYŁA ŁAGODNA CISZA NA SZYBKI SPLOT ZNALEZIONYCH RĄK...
DROBNE DŁONIE KURCZOWO ZACISNĘŁY SIĘ W MĘSKIM UŚCISKU..
ROZKOŁYSANA MIŁOŚĆ SZEPTAŁA BALLADĘ
0 KOCHANIU... 0 CZEKANIU... TĘSKNOCIE...ŁZACH... .O PORANKACH...
MIŁOŚĆ INNE NOCE TEŻ WSPOMINAŁA...
ODLEGŁE- A TAK GORĄCE I TAK BLISKIE...
I SŁUCHAŁA CISZA MELODII ICH SZEPTU...
ZAMYŚLONA...
CIAŁA NAGIE KONIEC BALLADY KRZYKIEM OZNAJMIŁY...
WYMKNĘŁA SIĘ WIĘC CISZA ZAWSTYDZONA...
JAKBY ŚWIADKIEM SPEŁNIENIA BYĆ NIE CHCIAŁA...
ZOSTAWIŁA TYLKO ECHO WESTCHNIENIA I DŹWIĘKU STRUN GITARY...






JESZCZE NIEDAWNO- GDY PATRZYŁAM W SWOJE OCZY - COŚ SZCZEGÓLNEGO BYŁO W ICH BŁYSKU...
SZUMIAŁA W NICH MŁODOSĆ…  ŚWIECIŁO SŁOŃCE...
GWIAZDY NOCĄ PRZESUWAŁY SIE WOKÓŁ TĘCZÓWEK...
MGŁA ROZKOSZY TAK CZĘSTO PRZESŁANIAŁA JAK GĄSZCZ RZĘS...
PROMIENIAŁY DOBROCIĄ. TAK SZCZODRZE JA ROZDAJĄC POTRZEBUJĄCYM...
WCZORAJ UNIOSŁAM POWIEKI ZMĘCZONE- SPOGLĄDAJĄC W LUSTRO...
NIE ZOBACZYŁAM SZALEŃSTWA KTÓRE CIĘ BAWIŁO I TAK BARDZO Cl SIĘ PODOBAŁO…
ZNIKNĄŁ BLASK MŁODOŚCI...
SŁOŃCA NIE BYŁO I GWIAZD TEŻ NIE UJRZAŁAM...
ŚWIECIŁY BLASKIEM ŁEZ GORZKICH JAK PIOŁUN...
ŁZY BYŁY BARDZIEJ SŁONE NIŻ ZAZWYCZAJ...
WYPALIŁY W NICH WSZYSTKO CO MOGŁO SIĘ TOBIE PODOBAĆ...
NIE MA W NICH JUŻ TWOEGO WIZERUNKU...
JAK BOWIEM MOŻE BYĆ JEŚLI JUŻ W NIE NIE PATRZYSZ?





ACH RANEK-PORANEK ZNÓW NOWY
SŁOŃCE Z POWIEK SEN ZCAŁUJE
WIATR TARGA RZĘSY ZASPANE...
W OKNA LIŚCIE DRZEW ZAGLĄDAJĄ...
JEŚLI NIE OTWORZĘ OCZU ZOBACZĘ CIEBIE...
TWÓJ GLOS WYPIEŚCI MOJE WNĘTRZE
 A SŁOWA CIAŁO  CAŁOWAĆ BĘDĄ...
TYLE RANKÓW-TYLE SPEŁNIEŃ I ROZKOSZY...
SŁOWA JAK RĘCE DOTKNĄ RAMION I UST..
ICH CIEPŁO ROZGRZEJE CIAŁO AŻ DO KRZYKU...
ZAGUBIMY SIE W SŁOWACH, WESTCHNIENIACH I MIŁOŚCI...
NIE ROZRÓŻNIĘ RĄK OD UST, OD CIAŁA OD GŁOSU..
WŁOSAMI TWARZ ZAWSTYDZONĄ ZAKRYJĘ I ZAPAMIĘTAM KAŻDĄ POWIEDZIANĄ SYLABĘ...
SKŁADAĆ Z NICH BĘDĘ SWOJE SZCZĘŚCIE… CEGIEŁKA PO CEGIEŁCE
DZIEŃ PO DNIU
WIEK PO WIEKU
NIE BĘDZIE MNIE - NIE BĘDZIE CIEBIE...
ZOSTANĄ TYLKO NASZE PORANKI
ŚWIERŻE JAK NIEWINOŚĆ...
GORĄCE JAK NASZA MIŁOŚĆ...
POSPIESZNE JAK TWOJE SŁOWA... WYCZEKANE JAK RADOŚĆ SPODZIEWANA...
KRÓTKIE JAK ZIEMSKIE ŻYCIE... NIEROZŁĄCZNE OD KAŻDEGO DNIA
TO ONE POZWALAJĄ CZEKAĆ...
DAJ A NADZIJĘ
SA POCZĄTKIEM...
TO RADOŚĆ DNIA KTÓRY NADSZEDŁ...
TO DOM,  PRACA, MIŁOŚĆ, KAWAŁEK CHLEBA KTÓRY DAJESZ SWOJĄ RĘKĄ..
BUKIET KWIATÓW KTÓRY PRZYNOSISZ BY SPRAWIĆ RADOŚĆ...
STAJĄ SIĘ JEDNOŚCIĄ I MIŁOŚCIĄ JAK TY I JAK JA.
I KIEDYŚ  STANIE SIĘ INNY RANEK..
OBUDZIMY SIĘ W INNYM ŚWIECIE...
I BEDZIEMY TAM JUŻ NA ZAWSZE...





ILE KŁAMSTW DA MI JESZCZE LOS?...
IIE KŁAMSTW OFIARUJE ŚWIAT?...
ILU WDZ1 JESZCZE OKŁAMIF.?...
JAKICH PIĘKNYCH PRAWD BĘDZIE Ml DANE WYSŁUCHAĆ?...
IIE SŁÓW MIŁOŚCI, PIĘKNYCH WI7.1l I OBIETNIC OTRZYMAM?...
IIE CHWIL KRADZIONYCH INNE.I KOBIECIE DOSTANĘ?...
IIE WIECZORÓW I PORANKÓW O KTÓRYCH WIERSZE PISAŁAM?...
PODŚWIADOMOŚĆ OSTATNIĄ TREŚĆ PODYKTOWAŁA...
TREŚĆ KTÓRA MIAŁA ODKRYĆ CZARNĄ PRAWDĘ...
SYGNAŁ TELEFONU...
SYK ŻMII...
SŁOWO MĄŻ...
SŁOWA NIE ODE MNIE PRZEKAZANE...
I TA OLBRZYMIA PRZEPAŚĆ W KTÓRĄ NAJUKOCHAŃSZA OSOBA PCHNĘŁA,...
O LOSIE PRZEKORNY,- ...O INTUICJO ZŁOŚLIWA...
LEPIEJ Ml BYŁO POWSTRZYMAĆ TĘSKNOTĘ NIEZMIERNA,
NIŹLI PRZYJĄĆ DO SERCA TĘ RZECZYWISTOŚĆ...
OBCE SŁOWA KOCHAM...ODDANIE INNEJ KOBIETY...
SCENARIUSZ JAK W OBEJRZANEJ NIEDAWNO SZTUCE...
ROLE MĘSKA INNY AKTOR CRAŁ...
W DAMSKIEJ TA SAMA OBSADA...
ILE CIOSÓW MOŻE ZNIEŚĆ JEDNO SERCE...
SERCE KTÓRE JESZCZE DZIŚ O SZCZĘŚCIU USTAMI KRZYCZAŁO...
 SZEPTAŁO PIĘKNE SŁOWA KTÓRE NIEJEDNE USZY RADE BY WYSŁUCHAĆ...
ŚMIESZNE GŁUPIE SERCE KTÓRE PO POPRZEDNIM CIOSIE
USIŁOWAŁO SIĘ PODNIEŚĆ...
DOBRYM WIDAĆ JEDNAK JEST CELEM-SKORO TAK WIELE MIECZY SOBIE JE UPODOBAŁO...
SERCE CZYJEŚ ŻYCIE RATUJĄCE...SAMO UGODZONE TYM ŻYCIEM ZOSTAŁO...
NIE ODWRÓCI SIĘ LOSU PISANEGO PRZEZ BOGA...
PRÓŻNA WALKA….
ZAWSZE ISTNIENIE LUDZKIE DOSTANIE TO NA CO ZASŁUŻYŁO...
OSTATNI LJST...OSTATNI ŁYK ALKOHOLU...I OSTATNIA PRAWDA...





OGIEŃ ZAKRYŁ TWARZ CZARNYM MORZEM
 ROZKWITAŁA NOC...
ZIMNE PŁOMIENIE WIATRU, LIZAŁY NIEBO
DZIWNY ROZPOCZĄŁ SIĘ TANIEC
CHMURY-CHWYCIWSZY FALE W SWE OBJĘCIA
WIROWAŁY W DZIWNY TAKT KOSMICZNEJ MUZYKI
NI  GROZA,  NI STRACH OGARNIAŁA ZIEMIĘ
NIEPOKÓJ... NIEPEWNOŚĆ.. .PEŁZAŁA WŚRÓD ŻMIJOWISKA LUDZI
ZLEWAJĄC SIĘ W CZARNĄ MAŹ...
KTOŚ-NA PRÓŻNO SZUKAŁ WSTĘGI PROMIENNEJ...
KTOŚ NADSŁUCHIWAŁ, BY MUZYKĘ PTASIĄ USŁYSZEĆ...
GORYCZĄ KARMIONE CIAŁA, CIEMNIAŁY W KOLOR NIEBA CZARNEGO...
CZYJEŚ  OCZY-GWIAZDY WYPATRYWAŁY
INNE ŹRENICAMI BLEDZI ŁUNY SZUKAŁY...
SAMOTNY STARZEC-KTÓRY MĄDROŚCI SWOJEJ ZA ZŁOTĄ BLASZKĘ NIE SPRZEDAŁ
 SIEDZIWSZY NA KAMIENIU...BAŚNIE OPOWIADAŁ
ODTWARZAŁ SŁOWAMI TO- CO NIEGDYŚ WYŻARTE TERAZ JUŻ ŁZĄ OCZY  -WIDZIAŁY...
SUCHE, SPĘKANE SMUTKIEM WARGI..SŁOWA PIĘKNE SZEPTAŁY...
W USTACH BEZZĘBNYCH SŁOŃCE ŚWIECIŁO...
MORZE-...ZIARNKA PIASKU  OBMYWAŁO
 A MEWA SWYM KRZYKIEM RODZICIELSTWO OZNAJMIAŁA...
I TRAWA NA WYDMACH KŁOSAMI KWITŁA...
MIODOWY BURSZTYN-NA DŁONI DZIEWCZYNY SZCZĘŚLIWEJ MIŁOŚCIĄ LEŻAŁ...
ŁĄKI  KOLORAMI LATA KIPIAŁY...
A W ODDALI ŚMIECH DZIECKA SLYCHAC BYŁO...
PŁYNĄCE WOKÓŁ STARCA DŁUGIE CIENIE
 ODGANIAŁY BIAŁYMI DŁOŃMI MALOWIDŁA MNICHA...
SZKLANE OCZY-  NICOŚCIĄ ZIONĘŁY WPATRZONE W DAL..
TYLKO DZIECKO BOSE-...SUCHA WITKĘ BRZOZOWĄ W RĘKU TRZYMAJĄCE
PRZYSIADŁO U NOG STARCA 
UCHYLIWSZY USTECZKA... Z UWAGĄ SZEPTU SŁUCHAŁO
MALOWAŁO OBRAZY KOLOROWE W SERCU SWOIM
BY KIEDYŚ DROBNĄ, KOBIECĄ RĘKĄ
POKAZAĆ LUDZIOM TO-
CO ŚWIADOMIE PRZED SOBĄ W ZŁOTEJ KLATCE ZAMKNĘLI





W OBŁOKACH WODNYCH, WSROD MALEŃKICH CZĄSTEK DNA MORSKIEGO
CZAS MALEŃKIEJ MUSZLI PŁYNĄŁ...
WYPEŁNIONA PIĘKNEM, JAKIE PODAROWAŁ JEJ OJCIEC NEPTUN
PRZYGLĄDAŁA SIĘ CZASOWI SWOJEGO ŻYCIA...
NAJPIĘKNIEJSZE PIEŚNI W NIEJ KROPELKAMI SŁONEJ WODY GRAŁY...
ŚMIECHEM ROZBRZMIEWAŁA TOŃ, GDY PRĄD MORSKI BĄBELKAMI POWIETRZA
PODRZUCAŁ NIBY PIŁKAMI SREBRNYMI...
ZAZDROSNE O RADOŚĆ MALEŃSTWA FALE
ZABRAŁY JĄ W GRZYWY SWOJE NIOSĄC W PRZESTRZEŃ NIEZNANĄ...
I UJRZAŁA MUSZELKA BŁĘKIT NIEBA I PROMYK SŁOŃCA POCZUŁA...
WDYCHAŁA ZAPACH WIATRU I ZACHODEM SŁOŃCA SIE ZACHWYCIŁA...
NOCĄ-TULĄC MALEŃKĄ FALE NIOSŁY KU LĄDOWI NIEZNANEMU
 ŚPLĄCĄ UŁOŻYWSZY NA PIASKU BRZEŻNYM,
UCICHŁY Z DALA PRZYGLĄDAJĄC SIĘ LOSOWI
RANKIEM..GDY ŚWIT USYPIAĆ POCZĄŁ- OBUDZONE SŁONKO, ZŁOTO NA ŚWIAT RZUCIŁO...
ROZSYPYWAŁO BŁYSZCZĄCY PYŁ DAJĄC ŚWIATŁO I CIEPŁO...
MALEŃKIE DROBINKI OSIADŁWSZY NA ŚPIĄCEJ MUSZELCE
POŚWIATĘ DAŁY PRZECUDNEJ CZYNIĄC JĄ URODY...
NIEDŁUGO POCZUŁA ZAGUBIONA CIEPŁO RĄK LUDZKICH NA SOBIE...
PRZYTULONA  DO TWARZY ROZPOCZĘŁA PIEŚŃ SWOJĄ
RYTMEM SERCA LUDZKIEGO BRZMIĄCĄ...
TALIZMANEM, MASKOTKĄ, CZYMŚ SZCZEGÓLNYM DLA MIŁYCH RAK SIĘ STAJĄC
POCZUŁA MUSZELKA SWOJĄ WIELKOŚĆ I MALEŃKIE SERDUSZKO ZE SNU OBUDZIWSZY
DAŁA JE RĘKOM TROSKLIWYM...
ONO RAZEM Z NIĄ ŚPIEWAĆ ZACZĘŁO...
PIEŚCIŁA USZY LUDZKIE MELODIĄ GŁĘBIN SZCZĘŚCIE SWOJE ROZDAJĄC...
DZIELIŁA SIĘ TYM CO MIAŁA NAJLEPSZEGO...
LOS OKRUTNY OSZUKAŁ JEDNAK SZCZĘŚLIWĄ...
ZBYT WIELE DAJĄC-ROZDAŁA BIEDNA WSZYSTKO CO MIAŁA...
ZNUDZONE NIĄ RĘCE LUDZKIE INNĄ MALEŃKĄ MUSZELKĘ ZNALAZŁY...
PIEŚŃ INACZEJ ZABRZMIAŁA WIĘC WYRZUCONA ZNÓW  NA BRZEGU MOKRYM LEŻAŁA...
FALE WIDZĄC SMUTNY JEJ LOS - ZNÓW  W GRZYWY SWOJE ZABRAŁY...
NI OSŁY KU HORYZONTOWI MYJĄC MUSZELKĘ Z BRUDÓW LUDZKICH...
A LIŁOŻYWSZY TROSKLIWIE W  MIEJSCU SKAD PORWAŁY- ODPŁYNĘŁY ZAWSTYDZONE...
ZROZUMIAŁY BOWIEM, ŻE KAŻDA CZĘŚĆ TEGO ŚWIATA SWOJE MA MIEJSCE NA NIM...
NIE ZDADZĄ SIĘ NA NIC PRÓBY ODNALEZIENIA TEGO CO NIEPISANE W LOSIE...
KAŻDY MIEJSCE SWOJE ODNALEŹĆ POWINIEN UMIEĆ...
RYK WODY ZAGŁUSZYŁ PŁACZ MALEŃKIEJ...I OCZY TEŻ JUŻ NIGDY ZACHODU SŁOŃCA NIE UJRZAŁY...

OPOWIADANIE DEDYKUJĘ KOMUŚ...KTO SPYTAŁ MNIE NIEDAWNO GDZIE JEST MOJE MIEJSCE...





ZATRĘ W PAMIĘCI JAK MARZENIE...
ZAPOMNĘ,- JAK ZAPOMINA SIĘ SEN GDY OCZY WSCHÓD SŁOŃCA UJRZĄ...
ODRZUCĘ Z MYŚLI,  TE MIEJSCA I TEN CZAS,
GDY MYŚLAŁAM, ŹE ŚWIAT U MYCH STÓP POŁOŻYŁEŚ
A PODRÓŻ WŚRÓD GWIAZD JEST CODZIENNOŚCIĄ...
ZABLIŹNIĘ RANY POŻEGNAŃ...
ODRZUCĘ RADOŚCI POWITAŃ...
GDZIEŚ GŁĘBOKO ODŁOŻĘ WSZYSTKIE CHWILE SPĘDZONE Z TOBĄ...
ŻAR PRAGNIENIA NIE BĘDZIE TRAWIŁ STĘSKNIONEGO ZA TOBĄ CIAŁA...
TWOJE PODRÓŻE PO MOIM ŚWIECIE NAWET NIE BEDA JUŻ WSPOMNIENIEM...
GNIAZDA NASZYCH SPEŁNIEŃ I UNIESIEŃ NIE WYPEŁNI JUŻ TWÓJ SZEPT CIEPŁY...
 STANIE SIĘ WSPOMNIENIEM MOJE CIAŁO LEŻĄCE, OCZEKUJĄCE TWOICH PIESZCZOT
GDZIEŻ DESZCZ POCAŁUNKÓW TWOICH, KTÓRY WIELKIMI KROPLAMI OBEJMOWAŁ KAŻDY ZAKAMAREK DRŻĄCEJ KOBIETY...
MOKRE WARGI ZOSTAWIAŁY SWÓJ CHŁODNY ZNAK NA SPRAGNIONEJ SKÓRZE
MIĘKKOŚĆ OGARNIAJĄCA POD TWOIM DOTYKIEM-CÓŻ TO TAKIEGO ?...
PAMIĘTAM JEDNAK TWOJE OCZY BŁYSZCZĄCE....
- WPATRZONE… ROZWARTE, OGROMNE ŹRENICE BIEGNĄCE SPOJRZENIEM DO MNIE...
LEŻĄCE CIAŁO KTÓRE NALEŻAŁO WYŁĄCZNIE DO CIEBIE- OCZEKIWAŁO TWYCH UST...
WZNIESIONE EWERESTY PIERSI PRZYJMOWAŁY TWOJE PIESZCZOTY...
CO CZUŁAM ???...
CZUŁAM CIEBIE...CZUŁAM MIĘKKOŚĆ I ROZKOSZ OGARNIAJĄCĄ CIAŁO PIELĘGNOWANE DLA CIEBIE...
TEN DOTYK I KAŻDY POCAŁUNEK GORĄCYCH WARG, PRZYJMOWAŁAM NIE SKÓRĄ DRŻĄCĄ...
REAGOWAŁAM NA NIE STADAMI FRUWAJĄCYCH MOTYLI...
TA CHWILA OCZEKIWANIA NA TEN INNY DOTYK..
NA HUŚTAWKĘ… KTÓRA NOSIŁA WYSOKO W CHMURY...
TO PRZESZŁOŚĆ...
KWIAT TWORZENIA ŻYCIA OCZEKIWAŁ ROSĄ NA CIEBIE...
CAŁOWAŁEŚ JEGO PŁATKI DELIKATNIE BY NIE ZNISZCZYC TEGO CO DAŁ CI LOS
CZEKAŁEŚ AŻ WESTCHNIENIEM ZAGŁUSZĘ NASZE ODDECHY...
AŻ KRZYK WYZWOLI W TOBIE SPEŁNIENIE… AŻ ZMĘCZENIE SNEM OKRYJE NASZE WILGOTNE CIAŁA..
-AŻ NIEWIARYGODNE, ŻE NIGDY NIE POCZUJĘ JAK RĘKĄ DELIKATNIE ODGARNIASZ ZE ZMĘCZONEGO CZOŁA MOJE WŁOSY...





GDY SŁONKO SWĄ TWARZ PROMIENNĄ SKRYJE...
PO NIEBIE CIĄGNIE KARAWANA GWIAZD.
KOROWÓD KSIĘŻYC PROWADZI Z OBLICZEM POWAŻNYM...
ZA NIM W MAJESTACIE KROCZĄ KONSTELACJE OGROMNE.
 GWIAZDOZBIORY WARKOCZEM ZAWIJAJĄ,..
KAŻDA Z GWIAZD LUDZKIM BYTEM SIE OPIEKUJE...
KAŻDY Z NAS MA SWOJĄ GWIAZDĘ...
JEDNA Z NICH TWOJA JEST,- KROCZY DOSTOJNIE...
NIE ZAWIEDŹ JEJ...
GDZIEŚ DALEKO… POPATRZ TAM PRAWIE NA SAMYM KOŃCU-
MOJA ŚMIESZNIE BIEGNIE...
DOGONIŁA -PODAJE CI RĘKĘ l KROCZY OBOK CIEBIE...
BO LOS NAS ZŁĄCZYŁ CHOĆ NA KRÓTKI CZAS
 GDZIE NAM BOWIEM Z NASZYM ŻYCIEM KRÓTKIM
DO LAT ŚWIETLNYCH ICH ŻYCIA
 PÓJDĘ Z TOBĄ- A JEŚLI NIE ZECHCESZ RAZEM...
BĘDĘ BIEGŁA OBOK CIEBIE...
I TAK PRZECIEŻ ZDĄŻAMY W JEDNYM KIERUNKU,..





NIEBO ŚCIĄGNĘŁO BRWI GNIEWNIE...
 ZAPŁAKAŁY CHMURY SKLEPIONE NIEWINNIE...
ŚWIAT WYCIĄGNĄWSZY RĘCE W GÓRĘ NOWEGO ŻYCIA OCZEKIWAŁ
 NAWET PTAKI SKRYTE- RADOŚNIE POWITAŁY NIEBIANSKIE ŁZY...
 ZEBRAŁAM W SWOJE DŁONIE KRYSZTAŁOWE KROPLE...
MAM ICH DLA CIEBIE-  CAŁĄ GARŚĆ ZŁĄCZONĄ...
 DŹWIĘCZĄ RADOŚNIE PODSKAKUJĄC MIĘDZY     PALCAMI..
DAM Cl JE...
NIECH W CHMURNY DZIEŃ ŚPIEWAJĄ PIOSENKĘ PRZYJAŹNI.
POPATRZ JEDNA ZOSTAŁA W MOJEJ DŁONI ..
NIE CHCE… OCIĄGA SIĘ … JEST SMUTNA...
NIECH WIĘC ZOSTANIE..
OGRZEJĘ JĄ- UTULĘ...
A U CIEBIE NIECH ŚPIEWA RADOSNA GROMADKA





Jak ująć w słowa?...... Jak opowiedzieć?.....
Pytają oczy....-usta pytają....
Jak ująć w dłonie puch chmury białej?...
Czy strach stopami dotknąć jej całej?...
A może w dłoniach zanieść ją komuś?....
Może położyć na dłoniach jasnych...
Popatrzeć w oczy, których spojrzenie
tam nie dosięgnie....
I w rękach własnych....-zanieść to niebo....





Tęsknię za czymś, co istniało…
Tęsknię…- chcę by znów wróciło…
Chcę by było, nawet wówczas
Gdyby miała to być miłość.
Że nie wierzę?...
Że zwątpiłam?..
Słyszę zewsząd ciche głosy…
Ale jednak było ciepło…
-gdy wierzyłam…
-gdy me włosy, głaskał ktoś
kto kochał…





Czas porósł kamieniem...
Wiatr wspomnienie rozniósł...
Lecz gniazdo zostawił.... ku losu przestrodze.
Z szyi zdjęty promień-nie grzeje, nie ziębi
Zostanie marzeniem
Jak kamień na drodze.
Rzucony naturą...kopnięty wędrowcem
Historię swą pisze na piasku bezdroży
Kim byłam...kim będę...jak długo  nieść zdoła
Mój anioł na skrzydłach wśród boskich przestworzy.
Niech oczy nie widzą....niech serce nie bije
Nim na pustej karcie podpis swój położysz
tylko ja przeczytam...milczeniem obłożę
i zakryję sobą parawkę Twą....... koniec......





Cisza krzycząca poezją i śpiewająca klawiszami fortepianu…
To piękno …… -kiedyś już widziane…
Białe skały i lot jastrzębia…
Wiatr plączący włosy i suszący krople łez na policzkach…
Dzięcioł wystukujący rytm…niczym grajek na werblu…
Dlaczego?...dlaczego?...dlaczego?...
Miażdżące myśli i zrodzone kiedyś nadzieje…
Ostygłe uczucia…
Ostygłe słowa…
Ostygłe ręce…
Patrzysz już tylko w lustro…





Fale wyrzucały na brzeg resztki mojego strachu…
Wodorosty oplatały je swoimi mackami, budując potwora
Zakrywałeś dłońmi niebezpieczeństwa…
A ja- wierzyłam w Twoją siłę.
Odwróciłeś na chwile głowę,-
A potwór pożarł moje serce.
Jaka teraz jestem?....
Jaka jestem już nie wiem…
W tej chwili jestem bezbronna…





Grą zwałeś uczucie…
Grą myśl i dzień każdy…
Grą ciepło dotyku i marzeń obrazy.
Zasady…reguły…
Tak sztywne i twarde
Istniały i żyły
Jak zimne kajdany.
Złość w głosie, agresja…
-najnowszy podarek
Pretensja i niechęć…
To nowe zasady.
Stworzone przez Ciebie
Wygodne i proste
Bez łez, żalu, bólu…
Bez skarg…mrocznych nocy.
Otworze drzwi nowe
W świat ciepły i stary..
Nie wierzysz że tracisz coś więcej niż wiarę.
Zgubione-nie znajdziesz
Nie dotkniesz-stracone
I tylko czas, kiedyś strudzoną Twą głowę
owinie szalem wspomnień…
Mnie już nie będzie…





PONIEŚ W SNACH, GDZIE GORĄCE SŁOŃCE HISZPANII…
GDZIE POMARAŃCZE PACHNĄ MIŁOŚCIĄ
                                A NOCE- BEZSENNE…
STANĘ PRZED TOBĄ HISZPANKA OGNISTĄ…
UNIÓSŁWSZY BUKIET FALBAN ODSŁONIE STOPY DROBNE,
KTÓRE TYLKO DLA CIEBIE NAJPIĘKNIEJSZE FLAMECO ZATAŃCZĄ.
HEJ!... GITARY!... WASZE STRUNY NIECH DŹWIĘCZĄ…
NIECH WTÓRUJE IM STUKOT KASTANIET…
WAHLARZEM TWARZ OSŁONIĘ, BY OCZYMA O MIŁOSCI OPOWIADAĆ…
WINO PODAJCIE!...
SPIJAJ JE Z TAŃCA SZALONEGO…
RANEK TANIEC ZAKOŃCZY
NIE CHWYCISZ GO DŁOŃMI TAK,- JAK TERAZ MOJĄ REKĘ TRZYMASZ…
CHWYTAJ!... BIERZ Z NIEJ ILE MOŻESZ…
MOGĘ PRZECIEZ ULECIEĆ Z NOCĄ.





Dziewczyna z moich wierszy…

Dziewczyna z moich wierszy jest córką czasu.
Czuje przed nim ogromny respekt i milczy gdy mówią na jego temat.
Lubi ciszę i tego ptaka, który uwił gniazdo przed jej oknem…
Chodzi bez parasola i zimą lepiła bałwana.
Gdy biegnie do sklepu zatrzymuje się przed witryną kwiaciarni i długo patrzy na stojące tam rośliny.
Wstaje prawą nogą i stawia bose stopy na zielonym dywaniku.
Zapala ogień we włosach i głaszcze kota.
Dziewczyna z moich wierszy z ufnością brała wszystko co jej dawano.
To więc łzy trzymała w dłoniach albo słońce.
To ptak śpiewał…to umierał motyl.
Dziewczyna z moich wierszy słuchała każdego szeptu i krzyku.
Bała się miłości, choć tak bardzo jej pragnęła.
Nosiła czarną pelerynę i kochała jesień…
Pojawiła się kiedyś troska i trzymała coś w dłoniach.
Dziewczyna przyjęła ufnie dar……
                           była nim rozpacz…
Piastuje ją teraz, jak piastowała szczęście gdy los je jej podarował.
Rozpacz też potrzebuje opieki…. więc daje jej swoje ciepło…





Jak śpiewać o miłości gdy wiara w nią tak słaba…
Jak grać na jej strunach gdy dźwięków nie słychać…
Jak pamiętać dotyk rąk Twoich gdy ciepła ich już nie czuję…
Czy ogień wzniecony.. podsycany spojrzeniem nazywać jej imieniem.
 Czy sen spokojny opartej na Twym ramieniu głowy posądzać o miłość…
Nie-… to nie to co chcę usłyszeć..
Chcę słyszeć we śnie Twoim dźwięk swego imienia..
Chcę w spojrzeniu odbicie swoich oczu zobaczyć..
Chcę wiedzieć że nim oddech swój spowolnisz o moim pomyślisz..
Chcę wiedzieć że Ty chcesz…
Że tęsknota wieczór na Twoje czoło nasuwa..
Że dłoń która trzyma głosu mego cień ogrzewa się na myśl o jego brzmieniu
Chcę wreszcie uwierzyć…
Chcę byś przekonywał..
Chcę- byś dał dowody..
Każdy dzień swój i nocy mgłę..
Proszę byś pijany pocałunkami jęk swój już słyszany dał.
Chcę ręce Twoje na swych piersiach gorących czuć..
Chcę byś był…
Był i był…zanim fale uniosą w ciszę…
Czy przekonasz?... Nie wiem
Zbyt długo wątpię…